NOWY RODZAJ AUTENTYZMU
Pokazywano jakiś koncert. Pamiętam postać skrzypka, która na naszych oczach nagle zaczynała w sposób zastraszający chudnąć, wydłużała wyciągała się do góry i w dół, dosłownie, jatkiby ją specjalnie rozciągali, i wydawało się, że już się przerwie gdzieś w okolicach pasa, gdy uderzona nagle w głowę, zaczynała spłaszczać się, upodabniając naszego skrzypka do beczki.Wszystko to uderzająco przypominało gabinet śmiechu, z tą tylko różnicą, że obraz ukazujący się na poprzecinanym falami ekranie był na przemian pozytywem i negatywem. Blady muzykant w czarnym fraku przemieniał się wciąż w murzyna w białym fraku (najwidoczniej z jazz-bandu)…Nam wszystko to absolutnie nie przeszkadzało, atrzyliśmy na ekran z prawdziwym zachwytem Więcej.Nie obawiam się porównać wrażeń z genialnego Pancernika Potiomkina z wrażeniami wyniesionymi z pierwszego programu telewizyjnego, choć przecież łatwo można go było odebrać jedynie jako parodię.