WIELKI ARTYSTA MAŁEGO EKRANU
Widziałem go. Widziałem na małym ekranie u siebie w domu. Widziałem Van Cliburna na pożegnalnym moskiewskim koncercie (było to podczas jego pierwszego przyjazdu). Znakomita wręcz wspaniała była praca kamer owego wieczoru. Przypomnijcie sobie państwo owego młodego człowieka, na którego twarzy malowała sie dobroć i zaduma. Przypomnijcie sobie jego piękną, lekko przechyloną do tyłu głowę, długie jak u dziecka rzęsy, brwi podniesione jakby w zakłopotaniu i ów prowadzony w milczeniu — choć rozlegały się dźwięki prześlicznej muzyki — monolog wewnętrzny, najbardziej intymny akt twórczy. I jego uśmiech, trochę jakby zażenawany, gdy wychodził kłaniać się publiczności… Widziałem to samo potem kilka razy w kinie. Lecz to już nie wywierało takiego wrażenia.